Na dostępne bilety czekaliśmy dwa miesiące. Recenzje sztuki – zachęcające. Reżyser, Michał Derlatka, to: „ceniony twórca repertuaru dla dzieci i młodzieży, który nowatorskimi środkami inscenizacyjnymi dociera do młodych widzów (…) Opowieść przemawia także do starszej części widowni…”.
Sztuka zainspirowana powieścią współczesnej pisarki – Doroty Masłowskiej. Miała opowiadać o ważnych aktualnych problemach w relacjach między nastolatkami a dorosłymi, poruszać jątrzące w dzisiejszej konsumpcyjnej rzeczywistości kwestie. Wszystko wskazywało na to, że jest na nią duże zapotrzebowanie wśród młodzieży. Niestety, totalnie nas rozczarowała… Te „ nowatorskie środki inscenizacyjne” okazały się kompletnym rozgardiaszem na scenie. Niby postaci dziecięce, ale jakieś przerośnięte, rozkrzyczane i jednocześnie infantylne, raczej trudno się było z nimi identyfikować. Dziewczynka odgrywająca rolę głównej bohaterki – rzekomo zaczarowana przez tytułową wiedźmę – nijaka, trochę grzeczna i serdeczna, trochę rozkapryszona… No i – dlaczego i po co tak naprawdę – zaczarowana?
Wiedźma przechodząca też jakieś niezrozumiałe przeistoczenia, miała być chyba rodem z baśni o Jasiu i Małgosi, no bo poszukująca odpowiednio niesfornych jak na te czasy – dzieciaczków do pożarcia. Jedynym „ nieposkromionym” i w jakimś aspekcie autentycznym bohaterem okazał się opuchnięty od chipsów i ospały przez brak ruchu, uzależniony od telefonu chłopiec – nastolatek, siedzący z mamą – biznesmenką wśród widowni. Ale i on zawiódł nasze oczekiwania, bo nie wiadomo w końcu, w jaki sposób przegrał swoje konsumpcyjne życie… – i czy w ogóle poniósł jakieś tego konsekwencje…? Mnóstwo niedomówień, niedokończonych, a rozpoczętych myśli. Niby jakoś – ledwo zarysowany problem braku poprawnych relacji między ludźmi, zaniku wartości humanitarnych, świata coraz mocniej zautomatyzowanego, nowoczesnego, beznamiętnego… Ale za chwilę mnóstwo osaczającego chaosu na scenie, usypiający bełkot przerośniętych ról aktorskich, męcząco- usypiający bałagan…
Przedstawienie w „ Teatrze Powszechnym” w Radomiu mogło momentami śmieszyć, ale był to humor niskich polotów, skierowany raczej w stronę kilkuletnich dzieci – bo postaci na scenie fajnie skakały, krzyczały i tupały nóżkami – dziwacznie odstrojone, wymalowane, pyskujące… Cóż? Można wyprodukować coś pustego i jednocześnie „ napompowanego”, taki prymitywny podarek w ozdobnym, barwnym opakowaniu – jak dzisiejsze towary w supermarketach… Paradoksalnie – dzięki tej „ oprawie” – bardzo dobrze się sprzedający. Może to właśnie było jedynym wiarygodnym przesłaniem tej sztuki – adekwatnym do „ducha” naszych konsumpcyjnych, bazujących na reklamie – czasów… Zanim wydasz pieniądze i wygospodarujesz cenny czas- zbadaj źródła opinii i zoptymalizuj swój cel. Jak dużo wokół tego, co się tylko „świeci”…
Agnieszka Rudnicka